Józef Tacikowski został zabrany z Włoch do obozu we Flossenbürgu, kiedy miał 16 lat. W obozie stracił nogę. Po 53 latach spisał swoje wstrząsające wspomnienia w książce Obozowe piekło. Poniżej zamieszczamy jej fragmenty.
„16 września 1944 roku
zapisał się tragicznie w życiu moim i mojego brata Władysława. W
tym dniu Niemcy otoczyli kordonem wojska i policji podwarszawską
miejscowość Włoch i za pośrednictwem megafonów umieszczonych na
samochodach ogłaszali kilkakrotnie komunikat w języku polskim
następującej treści: Wszyscy mężczyźni w wieku od 16 do 50 lat zgłoszą się natychmiast na stacji kolejowej, celem wyjazdu na przemysłowe i rolne roboty do Niemiec. Należy zabrać ze sobą: dokumenty, ciepłą odzież, oraz jedzenie na dwa dni. Będą przeprowadzane rewizje. Kto nie podporządkuje się zarządzeniu władz, zostanie na miejscu rozstrzelany. Tak brzmiał podstępny komunikat, któremu zawierzyło kilka tysięcy mieszkańców Włoch.
W kamienicy, w której
mieszkałem przy ul Sowińskiego 10 (obecnie Nastrojowa 18) powstało
zamieszanie i zrodził się niepokój. Co zrobić? Iść czy się
ukryć? Strach opanował wszystkich. Znając Niemców z
pięcioletniego okresu okupacji i nie chcą narażać siebie i swoich
rodzin na gorsze represje, mieszkańcy postanowili zgłosić się do
punktu zbornego, którym była stacja kolejowa Włoch. (…)
Ja natomiast
postanowiłem zaryzykować i pozostałem w domu. Liczyłem na to, że
skoro kilkanaście dni temu ukończyłem 16 rok życia, może uda mi
się przekonać Niemców, żeby darowali mi te trzy tygodnie i
pozwolili nie wyjeżdżać. Szybko się przekonałem, że moje
nadzieje pozostaną w sferze marzeń. Patrol żandarmów, który
przeprowadzał rewizję od domu do domu, po obejrzeniu mojej
Kennkarty zawyrokował: żadnych wyjątków nie ma. Natychmiast muszę
iść na stację i dołączyć do aresztowanych.
Pod eskortą dwóch
żandarmów odprowadzono mnie do stacji, gdzie już bardzo wielu
mężczyzn oczekiwało na odjazd. Tam spotkałem brata oraz innych
znajomych. Wsiedliśmy razem do pociągu elektrycznego kursującego
ruchem wahadłowym między Włochami a Pruszkowem. Przywieziono nas
do ogromnych hal „Naprawczych Zakładów Taboru Kolejowego” w
Pruszkowie. Ten przejściowy obóz podlegał Wehrmachtowi, jednak
stale urzędowało w nim gestapo. Jak się okazało, nie byliśmy
pierwsi, zastaliśmy mnóstwo ludzi z Warszawy wysiedlonych w czasie
powstania.
Po krótkim pobycie w
halach fabrycznych, wypędzono nas na dwór i zaczęto kierować do
rampy kolejowej, gdzie czekał podstawiony pociąg kolejowy.
Zaczęto odliczać nas w
grupy po kilkadziesiąt osób i załadowywać do wagonów, a
następnie zaryglowano wszystkie wagony. Pociąg ruszył w kierunku
Koluszek. Jazda stała się niesamowicie męcząca. W całkowitej
ciemności leżeliśmy stłoczeniu na gołych deskach, głodni,
spragnieni i pozbawieni świadomości dokąd nas wiozą i jakie będą
nasze losy. W wagonie były 4 zakratowane okienka, zresztą
umieszczone pod dachem. Dostęp do nich mieli leżący najbliżej,
ale tylko wówczas, gdy jeden podsadził drugiego na ramionach. Od
czasu do czasu czynność tę niektórzy ponawiali, żeby zorientować
się przez jakie miejscowości przejeżdżamy. Strażnicy z eskortą
usadowili się w budkach na zewnątrz wagonów z bronią w każdej
chwili gotową do strzału.
Po kilkunastu godzinach udręki pociąg zatrzymał się.
Usłyszeliśmy głoś kolejarza, który oznajmił, że jesteśmy w
Częstochowie. Tu postój był nieco dłuższy, spowodowany
czyszczeniem wagonów szczotkami na kijach i wodą z gumowych węży.
Początkowo nie wiedzieliśmy, dlaczego właśnie w taki sposób
odbywa się sprzątanie. Później jednak zorientowaliśmy się, że
wagony były zabrudzone od zewnątrz kałem, który uwięzieni
wyrzucali w czasie podróży. Po kilkunastu minutach pociąg ruszył,
ale już w tempie wolniejszym niż dotychczas. 17 września około
godz. 17.00 pociąg znów się zatrzymał. Ktoś wyjrzał za okienko
i poinformował nas, że jesteśmy w Auschwitz. Byliśmy
skonsternowani – co to za stacja? Wreszcie jeden z mężczyzn
odezwał się w mniej więcej ten sposób: „Panowie, przywieźli
nas do Oświęcimia”. Wszyscy zamarli na tę hiobową wieść. Z
taką powagą sytuacji nie spotkałem się już nigdy w życiu. Potem
niektórzy zaczęli jęczeć, inni ocierali łzy, jeszcze inni
zachowali kamienny wyraz waży. Byli i tacy, którzy obojętnie
przyjmowali swój los. Teraz okazało się, jak sprawnie działała
niemiecka propaganda w Polsce. Na 80 uwięzionych w wagonie tylko
jeden wiedział, że Auschwitz to Oświęcim. Pozostali słyszeli o
Oświęcimiu, że jest tam obóz zagłady, w którym stosuje się gaz
do zabijania i spala zwłoki w krematoriach, ale nigdy nie kojarzyli
z nazwą Auschwitz. (…) Teraz wszystko się wyjaśniło. Nikt nie
miał złudzeń, co go czeka.”
Józef
Tacikowski, Obozowe
piekło,
Warszawa 1998, s. 7-10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz