sobota, 30 sierpnia 2014

o wywózce - Gawkowski

          Poniżej zamieszczamy fragment książki Roberta Gawkowskiego Moja dzielnica Włochy. W monografii naszej dzielnicy nie mogło zabraknąć miejsca dla wydarzeń z 16 września 1944 roku.

          "Wydarzenia z 16 września wyglądały następująco. Rankiem tego dnia na ulicach miasta pojawiły się samochody „szczekaczki” z głośnikiem na dachu. Nadawano komunikat specjalny, że wszyscy mężczyźni mają stawić się przed stacją PKP. Niestawienie się grozi śmiercią. Po ulicach włochowskich chodziły liczne patrole niemieckie lub kolaborujących Azerów; wszystkich mężczyzn legitymowano i nakazywano zbiórkę. Od godziny 11 okupanci przeprowadzali rewizję we wszystkich domach, a znalezionych mężczyzn konwojowano pod bronią na miejsce zbiórki. Jak wspomina świadek tamtych wydarzeń [Ryszard Ostalski]: Do wielu domów Niemcy przychodzili z listami osób przeznaczonych do aresztowania. Aresztowanym nie dawano czasu na zebranie potrzebnych rzeczy. Pierwsze partie aresztowanych ładowano do podstawionych pociągów elektrycznych, którymi wywożono ich do Pruszkowa (…) Następne partie zatrzymanych gromadzono w parku i wzdłuż ulicy 11 Listopada (dziś Świerszcza). Gęsto ustawione posterunki miały karabiny maszynowe wycelowane w zgrupowanych mężczyzn. Rewizje mieszkań i doprowadzanie zatrzymanych trwało do ok. 15.00. W tym czasie rodziny mogły kontaktować się z zatrzymanymi i dostarczać im najpotrzebniejsze rzeczy. Zgromadzoną grupę (ok. 3500 mężczyzn) stopniowo wywożono do Pruszkowa. Wszystkich nie zdołano jednak wywieźć i po południu, gdy przed stacją zostało jeszcze ok. 1000 mężczyzn, do pruszkowskiego Dulagu pognano ich pieszo.


          Zauważmy, że około południa na miejscu zbiórki niemiecki donosiciel Walenty Rokwisz wskazywał osoby, które jego zdaniem związane były z ruchem oporu. Rokwisz wytypował ok. 20 osób, wśród nich wszystkich synów Czesława Kłosia. Wskazani przez denuncjatora zostali odłączeni od pozostałych mężczyzn i chwilę później przesłuchani w siedzibie gestapo przy ul. Husarskiej. Niemcy skrupulatnie z przesłuchania sporządzili dwujęzyczny protokół, po czym wszystkich wywieźli w kierunku Woli, gdzie nieszczęśników rozstrzelano. Zwłoki pomordowanych zostały spalone wraz ze zwłokami warszawskich powstańców.
          Gdy hitlerowcy dokonywali zbrodni na Kłosiach i innych powstańcach wskazanych przez Rokwisza, w obozie w Pruszkowie z wywiezionych włochowian wyselekcjonowano grupę kolejarzy i tramwajarzy. Ci mieli szczęście, gdyż pojechali „na roboty” pod Berlin. Wyselekcjonowano też grupę inwalidów i chorych, którzy zostali rozlokowani po okolicznych szpitalach. Pozostałych, z nielicznymi wyjątkami, wywieziono do obozów koncentracyjnych. Najwięcej do Oświęcimia – ok. 1000 osób. Pierwsza grupa włochowian trafiła tam już 17 września, a więc nazajutrz po wywózce mężczyzn z miasteczka. Wielu z tych, którzy trafili do Oświęcimia, zostało po kilku tygodniach przetransportowanych do innych obozów w głębi Niemiec. Według obliczeń Uchmana w Oświęcimiu zmarło 125 włochowian, w Mauthausen – 360, w Buchenwaldzie – 125, we Flosenburgu – 445, w innych obozach – 11 osób. Daje to liczbę niemal 1100 zmarłych. Tę ponurą statystykę trzeba jeszcze uzupełnić o tych, których śmierci nie odnotowano, rostrzelano gdzieś w przydrożnym rowie podczas ewakuacji obozowych lub którzy po prostu zginęli bez wieści.
          Uchman wylicza, że łącznie na skutek wywózki mężczyzn w tragicznym dniu 16 września (oraz wywiezionych 26 sierpnia) życie straciło łącznie do 2000 ludzi – czyli połowa aresztowanych mężczyzn. Takiej skali strat w powstańczych dniach 1944 r. nie zanotowało żadne mazowieckie miasteczko.
           Pozostaje pytanie, dlaczego akurat Włochy. Najpewniej niemiecka akcja wywózki miała związek z ruchem frontu wschodniego. Przypomnijmy, że 14 września Armia Czerwona opanowała warszawską Pragę, dochodząc do Wisły. Być może niemiecki okupant zdał sobie sprawę, że powstanie we Włochach nie wybuchło nie z powodu braku chętnych do walki. Wiedziano, że ruch oporu nadal działał i nie został tak wykrwawiony jak np. na Okęciu. (…)
       Wielki mistrz kina włoskiego F. Fellini zatytułował jeden ze swoich filmów „Miasto kobiet”. Zastanawiam się, czym były Włochy po opisanej tragicznej wywózce z 16 września 1944 roku. Oprócz kobiet, w mieście mieszkali starcy, inwalidzi i dzieci, a także butni okupanci. Wciąż była to liczba zbliżona do 20 tysięcy, ale każdemu musiało rzucić się w oczy, że we Włochach nie ma mężczyzn Polaków. Niemal każda rodzina musiała stanąć przed dylematem: jak dalej żyć? Oprócz oczywistej tragedii, jaką jest rozłąka z najbliższymi i zrozumiała obawa o aresztowanych mężczyzn, rodziło się pytanie, za co przeżyć, jak zarobić pieniądze na zakup jedzenia, jak zreperować przeciekający dach, narąbać drzewa itp. Mężczyźni byli przecież w większości przypadków głową rodziny – to na nich spoczywał obowiązek zapewnienia utrzymania rodzinie. (…)
          Tymczasem na mieszkańcach Włoch spoczywał jeszcze jeden obowiązek. Przez Włochy przetaczała się fala uchodźców z Warszawy. Ci równie nieszczęśliwi ludzie (a często i dużo bardziej doświadczeni przez los) potrzebowali pomocy: wody, chleba, czystej koszuli lub bandaża. Trzeba był zatem pomagać, nie bacząc na swoje tragedie. I taką pomoc włochowianie uruchomili. Transporty przechodzące przez Włochy często zatrzymywały się, lub zwalniały, a wówczas jadący do Pruszkowa otrzymywali podstawową pomoc. Organizował ją (z błogosławieństwem proboszcza miejscowej parafii ks. Juliana Chrościckiego) ksiądz Bogdan Poprawa. Kapłan zdobył gdzieś dwukołowy wózek i konie. Objeżdżał osobiście okolicznych ogrodników, wypraszał u nich owoce, pomidory, ogórki, cebulę i zwoził to (…) do budynku przy dworcu.Tam gotowałyśmy kawę i szykowałyśmy porcje jedzenia ze zdobytego chleba i okrasy oraz jarzyn i owoców zwożonych od ludności Włoch. Grupa chłopców z opaskami Czerwonego Krzyża zanosiła w koszach jedzenie i gorący napój w dzbankach i w momencie zatrzymania pociągu biegiem na czele z księdzem rozdawała żywność przez otwarte okna wagonów.
          Wychodźcy z Warszawy szczególnie zapamiętali sobie... podarowane pomidory. Przez sierpień i wrzesień 1944 r. powstańcza Warszawa żywiła się głównie produktami mącznymi i konserwami – pomidory były więc dawno niewidzianym, świeżym, soczystym warzywem.
          Gdy transport zatrzymał się we Włochach, wówczas nadarzała się okazja do ucieczki. Nie byłaby ona możliwa bez wsparcia okolicznych mieszkańców. Sanitariuszka powstańcza Maria Baranowska wraz z matką i córką otrzymała taką pomoc od nieznajomej włochowianki, która przygarnęła nieszczęsne kobiety na noc. Baranowska tak wspominała po latach: Kobieta przeprasza, że może nam dać do spania jedynie słomę przykrytą prześcieradłem, gdyż nie ma łóżka ani pościeli. Dla nas to jest królewskie posłanie, po tygodniu poniewierania się w brudzie. Za chwilę przynosi ogromną miskę do mycia i całe wiadro gorącej wody! A potem cały garnek pysznej, pachnącej zupy kartoflanej. Czujemy się, jakbyśmy były w raju! Dodajmy, że takie goszczenie osoby wypędzonej z Warszawy było przez Niemców zabronione. Znane są relacje o zastrzeleniu we Włochach trzech uciekinierów. Więcej szczęścia miało pięć osób, którym schronienia udzielili państwo Biedrzyccy. Rano do domu państwa Biedrzyckich wpadli Ukraińcy i po wykryciu nielegalnych mieszkańców wszystkich (wraz z gospodarzami) ustawili pod murem. Zimną krew zachowała gospodyni, która przekupiła żołnierzy wódką, ratując wszystkich z opresji. Bardziej zorganizowane formy ucieczki przybrały dzięki inicjatywie wspomnianego już księdza Poprawy. Gdy transport z uchodźcami zatrzymywał się we Włochach, wsiadało do niego kilku sanitariuszy i lekarzy, aby rozdać opatrunki czy napoje. Do wagonu przy tej okazji przemycano białe fartuchy lekarskie z opaską Czerwonego Krzyża i tuż przed odjazdem pociągu, wysiadał z niego o jeden lekarz więcej, którego potem otaczano opieką i odwożono w bezpieczne miejsce.” 

Robert Gawkowski, Moja dzielnica Włochy. Historia Włoch i Okęcia, Warszawa 2010, s. 157-162.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz